Najpierw książka, potem film. Czy odwrotnie?

Mężczyzna imieniem Ove Fredrika Backmana (przekł. Alicja Rosenau) to jedna z popularniejszych w tym roku książek na bookstagramie. W styczniu polską premierę miał film nakręcony na podstawie tej powieści z Tomem Hanksem w roli głównej. Jak to zwykle bywa przy okazji ekranizacji książki, od razu pojawiają się nowe wydania książkowe z filmową okładką. Popularność filmu sprzyja przecież zainteresowaniu książką. Film Marca Forstera nie jest jednak pierwszą adaptacją tej powieści. W 2015 roku Hannes Holm wyreżyserował film o tym samym, co książka tytule. W rolę Ovego wcielił się wtedy Rolf Lassgård. Szwedzka adaptacja otrzymała w 2017 roku nominację do Oscara!

Czy to jest dobra książka?

Uważam, że zdecydowanie tak. Sceptycznie podchodzę do mocno promowanych w mediach społecznościowych tytułów, bo różnie z tym bywa. Prawdopodobnie to właśnie dlatego ten tytuł czekał na półce w Legimi niemalże pełny rok, aż w końcu zaczęłam go czytać.

Rozdziały są dość krótkie, konsekwentnie tytułowane, co zdradza nieco o wydarzeniach, jakie się w nich rozgrywają. Pierwsze kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt stron książki przedstawiło mi obraz zgorzkniałego, niesamowicie marudnego i wrednego pana w średnim wieku. Humor powieści niespecjalnie przypadł mi wtedy do gustu. Szczerze mówiąc, poważnie zastanawiałam się nad przerwaniem czytania.

Sytuację uratował fakt, że rozdziały o bieżących wydarzeniach są przeplatane z wydarzeniami z życia Ovego z czasów jego dzieciństwa, młodości oraz lat, kiedy jeszcze żyła jego żona. Dopiero ten całościowy obraz głównego bohatera, jego trudnych doświadczeń życiowych ukazał mi pełną wartość tej książki. To momentami dość smutna historia, ale nie brakuje w niej też momentów, które dają nadzieję. I wszystko to okraszone typowym, skandynawskim humorem. Na pewno nie wszystkim przypadnie do gustu, natomiast mnie porwał w całości.

O czym jest ta książka?

Uważam, że Mężczyzna imieniem Ove to książka o miłości, przyjaźni i wielkiej tęsknocie. Brzmi jak frazes, który można przypisać niemalże każdej powieści, ale z tą już tak po prostu jest. Ove to blisko 60-letni wdowiec, który z pozoru jest zgorzkniałym mężczyzną, bez cienia empatii i sympatii dla ludzi wokół siebie. Dopiero wraz z kolejnymi kartkami powieści okazuje się, że ten jego wizerunek to tylko skorupa, którą sam bardzo starannie wokół siebie wytworzył. Pod tą twardą warstwą skrywa w sobie całkiem ludzkie odruchy i uczucia. Potrafi być opiekuńczy i troskliwy, przyjazny dla dzieci i zwierząt, waleczny jeśli tylko wierzy w słuszność celu.

Wyciskacz łez

Zarówno książka, jak i film (a oglądałam tylko pierwszą, szwedzką ekranizację – dla ścisłości) uważam za prawdziwy wyciskacz łez. To naprawdę poruszająca i szczerze wzruszająca historia, która ma szansę na dłużej zapaść w pamięć.

W zasadzie dość rzadko czytam powieści i nawet nie przypominam sobie teraz, kiedy ostatni raz czytałam coś w podobnym stylu.

Z beletrystyki, którą w tym roku dotychczas przeczytałam mogłabym na pewno polecić Shuggie’go Baina Stewarta Douglasa, Małe życie Hanyai Yanagihary, Sycylijskie lwy oraz tom drugi, czyli Sycylijską zimę Stefanii Auci oraz coś bardzo lekkiego, czyli Miniaturzystkę Jessie Burton (tom drugi, czyli Złoty dom wciąż przede mną).

Moja ocena: ★★★★★★★☆☆☆

Fredrik Backman Mężczyzna imieniem Ove (przekł. Alicja Rosenau)

Jeśli chcesz wesprzeć moją działalność na blogu, postaw mi wirtualną kawę. Przecież wiadomo, że kawa i książki to duet doskonały. Dziękuję za Twoje wsparcie!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Jeden komentarz

  1. Pingback:Książkowe podsumowanie 2023 roku – Kozacka Czytelnia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *